czwartek, 28 stycznia 2016

Pszenno-żytni chleb na zakwasie

Wczoraj nie zdołałam opisać wtorkowej kolacji, ponieważ cały dzień spędziłam w pracy, a późnym wieczorem byłam w stanie jedynie obejrzeć - cudowny zresztą - film "The beginners". Dziś jednak od samego rana wspominam kolejne niezwykłe spotkanie z niezwykłym-zwykłym człowiekiem, który w tak naturalny sposób w swojej książce zestawił to, co najbardziej wzniosłe w życiu człowieka - podejście humanistyczne: obcowanie ze sztuką, pięknem filmu chociażby, miłość do zwierząt, oraz to, co najbardziej wstydliwe - bezradność, pragmatyzm, lęk przed konsekwencjami prowadzący ostatecznie do jeszcze poważniejszych. "Auteczko" Hrabala to mój ukochany utwór tego autora, stąd też i ta kolacja. Spotkamy się pewnie jeszcze niejeden raz, we wtorek jednak przedstawiłam go swoim kotom i później rozmawialiśmy przy kolejnych piwach o wszystkich wydarzeniach, które miały miejsce wiele lat temu w Kersku.
Oczywiście z jednej strony to historia o miłości pomiędzy człowiekiem a jego kotami, wspaniała relacja niby nic nie znaczących dla osoby postronnej chwil sielanki. To też historia o trudnych wyborach: co miał zrobić Hrabal w czasach, kiedy nie było powszechnej sterylizacji zwierząt domowych z kolejnymi miotami - jakże uroczych, a zarazem problematycznych - kociąt?
Jednakże ja widzę obecnie "Auteczko" z jeszcze innej strony. Kiedyś żyło się inaczej, trudniej, bardziej świadomie. Teraz każdy krok naprzód w rozwoju cywilizacyjnym ułatwia życie człowieka, ale spłyca je zarazem. Pozbawiani kolejnych trudności, kolejnych przeszkód odzwyczajamy się od ponoszenia konsekwencji własnych decyzji. Coraz to nowe udogodnienia powodują, że już nie zawsze wiemy, czym jest poczucie winy, bo prawie niczego już nie musimy żałować. Jednocześnie - przyzwyczajani do tego, że wszystko przychodzi z łatwością, tak szybko odpuszczamy to, co wymaga większych starań, jakiegoś cierpienia, oczekiwania i pytań, czy z pewnością się uda. Jakby naprawdę wszystko musiało być dzisiaj, natychmiast, na pewno, a przecież jednymi z najpiękniejszych chwil są te, gdy siedzimy z nierozpakowanym prezentem na kolanach i zgadujemy co jest w środku, odwlekając moment poznania, gładząc papier i poprawiając w zamyśleniu wstążkę. Czekanie na niespodziankę jest tym najmilszym momentem zawsze, a szczególnie wtedy, gdy później ona sama okazuje się nieco - lub nawet bardzo - rozczarowująca. Lubię czekać. Chociaż czasem to trochę boli. Ale ból nie jest zły, bo przypomina, że żyję. Tu i teraz.

Na kolację upiekłam chleb na zakwasie, po prostu. Nie myliłam się, mój gość był zachwycony, wróciły wspomnienia z dziecięcych lat, a przy tym prostota posiłku nie zakłócała niepotrzebnie naszej rozmowy. No i pieczywo jako przekąska dla mnie doskonała świetnie zgrało się z prostym, czeskim Skalakiem.






































Pszenno-żytni chleb na zakwasie

400 g mąki pszennej*
50 g mąki żytniej razowej
3,5 łyżki aktywnego zakwasu żytniego**
1,5 łyżeczki soli kamiennej
ok. 330 ml letniej wody

Umieść w misce suche składniki, następnie dodaj zakwas i wodę i bardzo dokładnie połącz całość (wystarczy porządnie zamieszać ciasto łyżką). Przykryj bawełnianą ściereczką i odstaw w miejsce o temperaturze pokojowej, bez przeciągów na około 12-18 godzin (wszystko zależy od tego, jak jest ciepło). Po tym czasie przełóż ciasto do natłuszczonej formy i pozwól mu wyrastać drugi raz, tym razem jednak zdecydowanie krócej, przez godzinę maksymalnie. Piecz w piekarniku nagrzanym do ok. 210 stopni (tryb góra-dół, bez termoobiegu) przez ok. 35 minut. Wyjmij bochenek z formy i ostudź na metalowej kratce, aby odparował z niego nadmiar wody. Najlepiej smakuje z najprostszymi dodatkami :)

*możesz użyć zarówno mąki pszennej chlebowej, razowej czy nawet tortowej. Osobiście polecam każdy rodzaj mąki orkiszowej, robionej ze zdrowego, starego typu ziarna, które nie podlega modyfikacjom genetycznym i ma lepiej przyswajalny przez nasze organizmy gluten.
**zwiększyłam ilość zakwasu względem przepisu oryginalnego, rezygnując z dodania drożdży

Pierwotną recepturę znajdziesz tutaj, tam też możesz poznać drugi sposób wypiekania domowego pieczywa - w garnku żeliwnym. Polecam z całego serca!

wtorek, 26 stycznia 2016

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Trzy lata przerwy, wstyd. I w zasadzie nie ma na to wytłumaczenia. Wprawdzie wpadłam w gastronomię po uszy, a kto pracuje zawodowo w kuchni, ten wie, jakie to jest czasochłonne. Wprawdzie w moim życiu osobistym zawirowania i zmiany, których nie doświadczyłam nigdy wcześniej. I wreszcie: wprawdzie mnóstwo czasu poświęcam teraz na odnalezienie siebie na nowo, na spotkania z samą sobą, słuchanie tego, co bywało zagłuszane latami, powroty do przeszłości i zamykanie otwartych wciąż niepotrzebnie rozdziałów. Jednakże tyle czasu trwonię na bezsensowne myszkowanie w Sieci, przyklejona do telefonu niczym do kojącego obtarcia naskórka plastra, to dlaczego nie mogę tego czasu spożytkować sensownie w ostatnich latach? Czy uciekam przed czymś, przed kimś, przed sobą? Tak bardzo brakuje mi powrotów na te strony, tutaj spotykają się moje największe pasje. Czy tym razem uda mi się wytrwać w postanowieniu i regularnie zapraszać kolejnych Gości? Czas pokaże, czy w wieku prawie 31 lat nauczyłam się narzucać sobie jakiś reżim i dyscyplinę, jakże potrzebne w moim wciąż nieuporządkowanym życiu. Rozpoczęłam kilka projektów związanych z pisaniem, w tej chwili są one dla mnie priorytetem, jednakże ten blog zajmuje szczególne miejsce w moim sercu, ponieważ jest pierwszym ogólnodostępnym swego rodzaju pamiętnikiem, w którym każdy może się ze mną spotkać na płaszczyźnie tak intymnej.

Jak dawno nikogo nie witałam na kolacji! Czuję się dzisiaj samotna, aż w uszach dzwoni cisza, taka jakaś wyjątkowo głośna. Na szczęście są koty, zawsze obok, zawsze ja pośród nich. I choćbym mogła karmić monarchów tego świata, gotować dla nich, służyć im, to jednak zawsze wybiorę powrót do tego, co takie powtarzalne i nudne może dla innych, a dla mnie najpiękniejsze, bo moje, bo małe, bo wielkie w swej zwykłości. Poranki z moim czułym, kudłatym i mruczącym barbarzyńcą, który przy pierwszych dźwiękach budzika już kładzie łapkę na moim policzku i domaga się stanowczo pocałunków oraz napełnionej śniadaniem miski. Miasteczka, w których czas się zatrzymał, wszędzie tam, gdzie zostawiałam cząstkę siebie i ich cząstkę zabierałam ze sobą, pociągi pod specjalnym nadzorem, kufle piwa wypijane bez wytchnienia. I choć moje życie to historie bez wieczorowych sukien, bez smokingów, to dla mnie każdy dzień jest świętem, lekcją tańca, dla tych starszych, dla tych zaawansowanych.

Hejże! Chyba wiesz, kto dziś będzie u mnie na kolacji?


Zawsze, kiedy budzę zakwas na chleb, przychodzi mi na myśl "Solaris" Lema. Ta pieniąca się, bulgocząca sama z siebie materia, która z każdą godziną jest coraz bardziej ekspansywna...