piątek, 28 grudnia 2012

Ciasteczka mocno imbirowe z suszonymi jabłkami

Czy zagadka okazała się trudna?... Nie wiem. Wiem, że na książce, o której dziś mowa, widnieje zawrotna cena 20 000 zł. Wiem, że uwielbiałam serial na podstawie tego cyklu i że w ogóle jako dziecko lubiłam większość produkcji, w których zagrał Michael London. "Bonanza", "Autostrada do nieba", no i w końcu "Domek na prerii", bo o nim tak naprawdę chcę opowiedzieć. Laura Ingalls Wilder urodziła się w 1867 roku w stanie Wisconsin i wraz z całą rodziną przemierzała Dziki Zachód, przeprowadzając się co jakiś czas z miejsca na miejsce, zawsze tam, gdzie była praca dla jej ojca. Jako dorosła kobieta opisała swoje niezwykle barwne - jak dla mnie, Europejki z przełomu XX i XXI wieku - przygody i perypetie.
"Nadchodziły święta. Mały domek z bali był prawie cały zakopany w śniegu. Ściany i okna zawiały tak potężne zaspy, że kiedy rano Pa próbował otworzyć drzwi, zwały śniegu przed nimi sięgały głowy Laury. (...) Rano wszyscy obudzili się prawie równocześnie. Popatrzyli na swoje pończochy, a w każdej coś było. Dom odwiedził święty Mikołaj. (...) W każdej pończosze była para jasnoczerwonych rękawic i długa, płaska laska miętowego lizaka w czerwono-białe paski, pięknie karbowana z każdej strony." (Laura Ingalls Wilder "Mały domek w Wielkich Lasach")
Jako mała dziewczynka zaczytywałam się w tych książkach, wracając do nich co najmniej raz w roku. Do dziś ocalały u mnie tylko dwa tomy, z czego jeden jest gdzieś w kartonie i czeka na swoją półkę, a drugi tom zainspirował mnie do upieczenia niezwykle smacznych ciasteczek świątecznych. Wprawdzie Laura opisała ciasteczka z suszonymi jabłkami, ale czy komuś przeszkadza, jeśli wyobrażam je sobie jako intensywnie imbirowe?
Przy okazji postanowiłam uzupełnić swoją serię i znalazłam brakujące tomy na aukcjach internetowych. Osiągają ceny nawet 60 zł za egzemplarz, może czas na wznowienie?























Ciasteczka mocno imbirowe z suszonymi jabłkami

2 szklanki mąki pszennej*
2 łyżki imbiru
1 łyżeczka cynamonu
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/4 łyżeczki zmielonych goździków
1/4 łyżeczki soli
170 g masła o temperaturze pokojowej
2/3 szklanki cukru pudru
1/2 szklanki cukru trzcinowego
1 duże jajko
1 łyżeczka wody z kwiatów pomarańczy
szczypta zmielonego anyżu (opcjonalnie)
garść suszonych jabłek
cukier do posypania ciastek

Jabłka zalej wrzącą wodą, odstaw na 15 min. Odcedź, posiekaj na nieduże kawałki.
W misce wymieszaj mąkę z cukrem, sodą i przyprawami. Dodaj jajko, masło i wodę z kwiatów pomarańczy. Zagnieć jednolite ciasto, dodając kawałki owoców. Ciasto będzie miało konsystencję zbliżoną do bardzo gęstej, nieco szorstkiej chałwy. Odrywaj kawałki wielkości orzecha włoskiego, formuj kulki, lekko je spłaszczaj, a następnie kładź na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Pamiętaj, aby zachować dość duże odstępy - ciasteczka rozlewają się na boki. Oprósz całość grubym cukrem i piecz w 175 stopniach przez ok. 15 minut (do zrumienienia). Z podanej porcji wyszły mi dwie blaszki. Ciasteczka są chrupiące, w środku delikatnie się ciągną, a po zjedzeniu przyjemnie rozgrzewają.

*Staram się urozmaicać swoją dietę w różne rodzaje produktów zbożowych, dlatego też do przepisu wzięłam 1 szklankę mąki pszennej typ 650, 0,5 szklanki mąki orkiszowej typ 1850 i 0,5 szklanki mąki z amarantusa.

Oryginalny przepis jest tutaj.



środa, 26 grudnia 2012

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Dziś ostatni dzień świąt. Jak co roku czas oczekiwania był dla mnie znacznie bardziej absorbujący, aniżeli same święta. Minęły tak niepostrzeżenie. Pogoda zupełnie jak na przedwiośniu, nastrój budują tylko lampki choinkowe o ciepłym świetle, za którymi przepadają moje koty.
Wieczorem kolacja wieńcząca okres odpoczynku i powolnego celebrowania świątecznej atmosfery.
Poza parą przyjaciół wpadnie jeszcze wyjątkowa osoba z dalekiego kraju, która - mimo iż naturalną koleją rzeczy stała się dorosłą kobietą, w moim przekonaniu zawsze będzie małą dziewczynką.  To moja przyjaciółka z dzieciństwa, z którą wspólnie przeżywałam radość przy zbiorach syropu klonowego, z którą latem brodziłam w Śliwkowym Strumieniu, a jesienią spacerowałam brzegiem Srebrnego Jeziora. Wspierałam ją w trakcie długiej zimy, gdy śnieg zasypywał domy prawie po sam dach, a także piłam z nią i jej tatą lodowatą wodę przyniesioną ze studni, gdy w pewien wyjątkowo upalny dzień odwiedziłyśmy go w trakcie sianokosów na prerii.
Czy już wiesz, kto dziś będzie u mnie na kolacji?























Pozostanę jeszcze w świątecznym klimacie i spróbujemy czegoś korzennego, chrupiącego i relaksującego.
I tylko szkoda, że śniegu nie ma.

wtorek, 18 grudnia 2012

Panna cotta z gruszką karmelizowaną w syropie kawowym

Ostatnio na nic nie mam czasu. Przed świętami wpadła dodatkowa praca i w zasadzie nie ma mnie w domu. Dlatego dopiero dziś jest okazja, aby opublikować przepis z ostatniej kolacji z wyjątkowym gościem. Już u mnie był. Jedliśmy wtedy gazpacho, rozmawialiśmy o historii Roberta Jordana... Ernest Hemingway. Zdecydowanie jeden z moich ulubionych pisarzy. Można o nim rozmawiać godzinami, ale dziś myślę o tym, w jak wyjątkowy sposób opisywał jedzenie. "Zjadłem ostrygi o silnym smaku morza i lekkim metalicznym posmaku, który zmywało białe wino, pozostawiając tylko ów smak morza i soczystość, i kiedy wypiłem z każdej muszli ich płynną zawartość i spłukałem ją jędrnym smakiem wina, straciłem uczucie pustki, zacząłem się cieszyć i robić plany."
Takich zdań można znaleźć wiele w książce "Ruchome święto", do której lubię wracać co kilka lat. Jest w jakiś sposób uzależniająca, pełna beztroski i swobody. To zbiór wspomnień z pobytu pisarza w Paryżu w latach 20 XX wieku. Pojawiają się tam takie nazwiska jak Gertruda Stein, Francis Scott Fitzgerald, a także zapisane w historii miasta kawiarnie, ulice, momenty.
Jednym z bardziej poruszających spostrzeżeń jest dla mnie fragment: "Człowiek spodziewał się smutku na jesieni. Cząstka nas samych umierała co roku, kiedy liście opadały z drzew, a gałęzie były nagie na wietrze w chłodnym, zimowym świetle. Ale wiedziałeś, że zawsze będzie wiosna, tak jak wiedziałeś, iż rzeka popłynie znowu, kiedy odtaje. Gdy zimne deszcze trwały i zabijały wiosnę, było tak, jak gdyby ktoś młody umarł bez przyczyny."
Jest taki film "Miasto aniołów". W jednej ze scen Meg Ryan pod wpływem pięknych opisów jedzenia zawartych w książce "Ruchome święto" próbuje sama określić, jak smakuje gruszka. I to stało się inspiracją do kolacji sprzed kilku dni. Zimą lubię słodkie smaki...























Panna cotta z gruszką karmelizowaną w syropie kawowym

250 ml śmietanki kremówki
250 ml mleka
2 łyżeczki żelatyny (lub 2 g agar agar)
75 g cukru trzcinowego
1 łyżeczka domowego cukru waniliowego (przepis tutaj) lub 0,5 łyżeczki ziarenek wanilii

Dodatkowo:
1 dość dojrzała gruszka
80 ml espresso
75 g cukru pudru

Gruszkę umyj, obierz ze skórki i pokrój na plastry według upodobania (ja pokroiłam na plastry od razu cały owoc, jak widać na zdjęciu). W garnuszku zagotuj kawę, wsyp cukier puder i mieszaj do rozpuszczenia. Dodaj gruszkę i gotuj około 10 minut na małym ogniu. W tym czasie staraj się nie mieszać, aby owoc nie uległ uszkodzeniu. Następnie odstaw do ostudzenia, po ok. 0,5 h syrop kawowy zgęstnieje.
Żelatynę wymieszaj z dwiema łyżkami mleka, poczekaj 5 minut, aż zacznie żelować. Mleko, śmietankę, cukier trzcinowy i wanilię (lub cukier waniliowy) podgrzej w innym rondlu, doprowadzając prawie do wrzenia (uwaga, aby nie wykipiało). Zdejmij z ognia i dodaj żelatynę (lub agar agar). Wymieszaj dokładnie do rozpuszczenia wszystkich składników i przelej do ulubionych foremek. Gdy płyn osiągnie już temperaturę pokojową, wówczas wstaw naczynia do lodówki na całą noc lub co najmniej na 5-6 godzin.
Podawaj z syropem kawowym i kawałkami gruszki.

Przepis znalazłam tutaj


czwartek, 13 grudnia 2012

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Czas mija niepostrzeżenie, za kilka dni kalendarzowa zima, a u mnie znowu zapowiada się gorący wieczór nasycony wrażeniami i wielogodzinnymi rozmowami. Wprawdzie pewnie nie do świtu, bo słońce o tej porze roku też wschodzi, jednakże opieszale, ale może mrok za oknem sprzyjać będzie nastrojowi.
Lubię zimową aurę. Niespieszne poranki podczas których piekę gorące bagietki na śniadanie, wyglądam przez okno i wypatruję napuszonych, zziębniętych wróbli, na które czeka u mnie garść ziaren na parapecie. Czasami w takie dni marzę o zielonych wzgórzach Afryki, ale zaraz przypominam sobie, że i Kilimandżaro ma szczyt pokryty śniegiem. Wówczas sięgam po kubek z gorącą herbatą cynamonową, osłodzoną miodem i rozświetloną plastrem pomarańczy i już nie chcę być w innym miejscu, ani w innym czasie. Bo to, co prawdziwe o świcie, to nieśmiała chwila, która przeminie niepostrzeżenie, jeśli jej na to pozwolisz. A ja lubię łapać takie właśnie - pozornie nic nie wnoszące - momenty.
Tak więc zgadnij... Kto dziś będzie u mnie na kolacji?
Zagadka być może dziś nieco trudniejsza, ale zapewniam, że w zdaniach powyżej jest wiele wskazówek.

niedziela, 11 listopada 2012

Bliny

"Kryje się coś niedobrego w mężczyznach, którzy unikają wina, gier, towarzystwa pięknych kobiet i ucztowania. Tacy ludzie albo są ciężko chorzy, albo w głębi duszy nienawidzą otoczenia." Dopiero dziś zamieszczam przepis na danie kolacyjne sprzed paru dni, ponieważ faktycznie... Był bal! Jakżeby inaczej! Pojawił się u mnie bowiem Woland wraz ze swoimi towarzyszami. Miałam pewne obawy, ale z drugiej strony to spotkanie po latach, starzy znajomi... Bawiliśmy się świetnie, inaczej ucztowanie by się tak nie przeciągnęło.
"Mistrz i Małgorzata". Jedna z niewielu - moim zdaniem - trafionych lektur szkolnych. I niesamowicie nakreślona postać Piłata, którego można nawet polubić. Przecież on uczestniczył w tym, co w założeniu było nieuniknione, jego rola była niezbędna... Miał wątpliwości, dokonał wyboru. Czy Ty zawsze dobrze wybierasz?
No i na koniec Behemot. To nie tylko szatan przybierający postać kota. To esencja kociej natury. Każdy kot ma w sobie trochę mroku i tajemnicy. I właśnie to uwielbiam!

Na kolację usmażyłam stos blinów, z racji sentymentu moich gości do kultury rosyjskiej. Wprawdzie nie zaserwowałam ich z kawiorem, lecz z kwaśną śmietaną, ale prostotę dania przełamała upieczona wcześniej dynia. W końcu mamy listopad.

Bliny

przepis na ok. 25 sztuk:
Zaczyn:
15 g  świeżych drożdży (lub 1 łyżeczka drożdży instant)
1 łyżeczka cukru
120 ml letniej wody

Ciasto:
4 jajka
350 ml letniego mleka
80 g masła, rozpuszczonego i ostudzonego
220 g mąki pszennej
80 g mąki gryczanej
0,5 łyżeczki soli

do smażenia: olej roślinny (polecam olej z pestek winogron lub ryżowy - nie zagłuszą smaku delikatnych blinów)

Zaczyn: wszystkie składniki wymieszaj w kubku i odstaw na ok. 20 minut (normalnie, jeśli używam drożdży instant, nie przygotowuję zaczynu, w tym wypadku jednak wolę go zrobić, aby ciasto dobrze wyrosło).
Białka oddziel od żółtek i dokładnie ubij na sztywną pianę (ułatwisz to sobie, dodając szczyptę soli do ubijania).
W drugiej misce wymieszaj obie mąki, sól, a następnie wlej zaczyn, masło i mleko, oraz dodaj żółtka. Całość dokładnie zmiksuj, uważając, aby nie było grudek. Jedną z gorszych rzeczy, które mogą się przytrafić w kuchni, są różnego rodzaju grudki.
W zmiksowaną masę delikatnie wmieszaj ubite białka. Zrób to łyżką, albo jeszcze lepiej szpatułką do ciast, ale w żadnym wypadku mikserem! Mikser spowoduje, że piana straci swoją puszystość.
Przykryj miskę ściereczką kuchenną i odstaw na ok. 2 godziny. Po tym czasie ciasto powinno zmienić strukturę na bardziej napowietrzoną i powinno być go więcej.
Rozgrzej na patelni odrobinę oleju. Patelnia musi być naprawdę gorąca. Zmniejsz nieco ogień i wylewaj po ok. 2 łyżki ciasta na placuszek. Smaż ok. 2 min. z każdej strony - do zrumienienia. Układaj gotowe bliny na talerzu przykrytym folią aluminiową (pamiętaj, żeby matowa strona była z zewnątrz). Gdy wszystkie będą gotowe, zjedz je razem z ulubionymi dodatkami. Polecam kwaśną śmietanę, wędzone ryby, sałatki śledziowe, no i kawior - jeśli lubisz.
Jeśli nie masz mąki gryczanej (chociaż polecam, aby jej poszukać), wówczas zrób ciasto z mąki pszennej. Placuszki będą wówczas delikatniejsze w smaku, bez charakterystycznego posmaku gryki.

Przepis na bliny znalazłam u niezawodnej Liski. Znajdziesz go tutaj.


czwartek, 8 listopada 2012

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Dziś - pierwszy raz odkąd prowadzę bloga - pojawi się u mnie więcej niż jedna osoba. Kot leczący się benzyną, a także jego towarzysze! Będzie dziwnie, strasznie, momentami zabawnie. Może będzie nawet bal... Tak na marginesie - podobno wracają do łask kraciaste marynarki. Zagadka jest bardzo prosta, ale czy w taki dzień jak dziś można wymagać od kogoś intensywnego myślenia?

















Kolacja będzie tradycyjna, choć nie dla kuchni polskiej. Może być wykwintnie, może być minimalistycznie. W każdej formie - pysznie! U mnie troszkę nietypowo, ale prosto. Lubię nieskomplikowane smaki, szczególnie w porze jesiennej.



poniedziałek, 29 października 2012

Apple pie

Pomysł na kolację zrodził się z powodu szczególnych uczuć, jakimi mój Gość darzył USA. Często wracał do tego kraju we wspomnieniach i licznych anegdotach, z których słynął całe życie. Melchior Wańkowicz - bo to o nim mowa - wybitny reportażysta, gawędziarz, znany szerzej z hasła reklamowego "cukier krzepi" (podobno nieoficjalnie rozwijał je o frazę "wódka lepiej"). Oddany mąż, ojciec i CZŁOWIEK.
Aktualnie czytam pierwszą część tryptyku "W ślady Kolumba". Książka nosi tytuł "Atlantyk-Pacyfik". To reportaż drogi, czyli jedna z rzeczy, które lubię najbardziej. Fenomen kart kredytowych, w marketach wózki na zakupy z siedziskami dla dzieci - dla nas chleb powszedni, nad którym się nie zastanawiamy. Tymczasem w latach 60 były to powody do zdumienia dla Polaka odwiedzającego Stany Zjednoczone, które jawiły mu się tak naprawdę jako inna planeta.
Takie reportaże nie tracą na aktualności. Zyskuje ona wprawdzie inny wymiar, ale tym lepiej. Chłonę zatem historię podróży, przewracając kolejne kartki i jedząc aromatyczne ciasto z jabłkami. Za oknem już noc.


























Apple pie

 250 g mąki
180 g masła o temperaturze pokojowej
4 g (niepełna łyżeczka) soli
1 łyżeczka cukru pudru
1 żółtko
50 ml mleka

Dodatkowo:
40 g mąki
30 g brązowego cukru
1 szczypta wanilii*
0,5 łyżeczki cynamonu
1 szczypta utartej gałki muszkatołowej
800 g renet**
1 cytryna
1 jajko, roztrzepane

Mąkę przesiej do miski. Dodaj sól i cukier, wymieszaj. Połącz z mlekiem, masłem i żółtkiem. Szybko zagnieć kruche ciasto, uformuj z niego kulę i schowaj do lodówki na minimum 2 godziny.
Umyj jabłka i obierz ze skórki. Usuń gniazda nasienne i pokrój owoce na cienkie plasterki.
Przygotuj resztę nadzienia: w miseczce wymieszaj mąkę, cukier brązowy, wanilię, cynamon i gałkę muszkatołową - najlepiej świeżo utartą. 
Schłodzone ciasto podziel na dwie nierówne części i rozwałkuj. Większym plackiem wyłóż wysmarowaną masłem i obsypaną bułką tartą formę do tarty. Na cieście rozsyp równomiernie połowę aromatycznej mieszanki, następnie ułóż plasterki jabłek - najlepiej, aby tworzyły kopczyk o niewielkim nachyleniu - wówczas ciasto będzie ładniej wyglądało, gdy na środku będzie nieco wyższe. Owoce skrop sokiem z cytryny, posyp resztą korzennego proszku. Na wierzchu ułóż drugi, mniejszy płat ciasta. Brzegi posmaruj jajkiem i dokładnie zlep ze spodem. Na środku jabłecznika zrób mały otwór, aby para z gorących jabłek znalazła ujście. Na placku rozprowadź roztrzepane jajko i wstaw do piekarnika nagrzanego do temperatury 200 stopni na 10 minut. Po tym czasie ponownie posmaruj masą jajeczną i piecz przez ok. 40 minut.

*akurat nie miałam wanilii, zastąpiłam zatem część cukru brązowego domowym cukrem waniliowym (gdy zużyję miąższ waniliowy, wsadzam pustą laskę do słoika z cukrem pudrem i za kilka dni mam zdrowy dodatek do wypieków)
**miałam trochę różnych jabłek ze starych, polskich odmian, które - jak się okazało - świetnie nadają się do pieczenia

Przepis (z moimi modyfikacjami) pochodzi z książki "Desery - od najprostszych po wykwintne" autorstwa francuskiego cukiernika Pierre Hermé.

niedziela, 28 października 2012

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Dawno mnie tu nie było, ale też i sporo zawirowań w życiu - głównie zawodowym. Oto jednak jestem, aby zaprezentować wybitnego Gościa, choć w obecnych czasach nieco zapomnianego. Niesłusznie!
Propagator cukru, wielbiciel pewnego Królika, samozwańczy Król. Podczas podróży po Mazurach deptał po piętach smętnemu biesowi. Wskazówki wiele mówią, a zatem... Kto mnie dziś odwiedzi?



























Kolację planuję słodką, jesienną, korzenną, choć za oknem wczoraj mignęła zima. A rozmowa być może powędruje w kierunku bardzo zachodnim...

piątek, 31 sierpnia 2012

Dzień Bloga

Dziś Blog Day, a zatem - zgodnie z założeniami tego dnia (szczegóły tutaj) zachęcam do odwiedzenia blogów, na które chętnie i często zaglądam. Głównie to blogi kulinarne, choć w tym zestawieniu znajdą się zaledwie dwa z tej dziedziny. Kolejne dwa to komiksy - specyficzne poczucie humoru, treści krótkie i często ironiczne - doskonałe jako przerywniki w pracy. Ostatni to blog o kulturze - sporo ciekawostek z tej szerokiej dziedziny i wiele polemiki w komentarzach. A zatem zapraszam na strony:

What Kate Ate - za piękne zdjęcia, stylizacje... Smaki, które w większości odpowiadają moim preferencjom.

Antoshkowe Smaczki - za nietypowe wykorzystywanie nietypowych produktów. Czasami muszę coś ugotować/upiec dla maluchów z alergią. Pierwsze kroki kieruję zawsze do Marysi.

ZUCH próbuje rysować - w dodatku udaje Mu się to! Za to, że nieraz rozbawi mnie do łez. Oraz za sporą dawkę nietypowej muzyki.

Chata Wuja Freda - za nazwę, za urozmaiconą kreskę i smaczne nawiązywanie do japońskiego stylu rysowania. No i za to, że często pojawia mi się myśl: "też tak mam".

jestKultura - za fajny klimat, za cykl "jestPoranek", za to, że jest kulturalnie. Za nowoczesne podejście do kultury i za profesjonalizm - wielkie brawa!

Wszystkim, którzy tu zaglądają - oraz sobie - życzę, abyśmy spotkali się tutaj za rok. Wszystkim blogerom wytrwałości i rozwoju!

A poniżej sałatka z buraków w nowoczesnej odsłonie. Przepis na pewno pojawi się już wkrótce, jak tylko odwiedzi mnie odpowiedni gość :-)



wtorek, 28 sierpnia 2012

Chałka rosyjska

Mój wczorajszy wieczór zakończył się tak naprawdę dzisiaj, kilka minut po północy. Zatopiłam się w rozmowie, nawet nie zauważywszy, że skończyła się odłamywana co chwilę chałka, że do pokoju wślizgnął się pierwszy, naprawdę odczuwalny chłód zapowiadający kolejne przejście pór roku. Niedługo pójdę pobiegać. W trakcie biegu pozwalam sobie na to, by myśli poruszały się swoim własnym torem, co pozwala nowym zdaniom odnaleźć swoje miejsce we mnie. Również i tym, które pojawiły się po rozmowie z Panem Markiem Edelmanem.

"- Czy nie myślał Pan kiedyś, że mógłby wymyślić swoje dziesięć przykazań?
- Nie mógłbym. Dziesięć przykazań to jest teoria. Postępuje się w zależności od sytuacji. Robi się dobrze albo źle w najlepszej wierze. (...) Takie moje ogólne przykazanie mogłoby brzmieć: wszystko robić w najlepszej wierze. Jak nie robisz czegoś w najlepszej wierze, to z najlepszych rzeczy mogą wyjść najgorsze. A jak robisz coś w dobrej wierze, to masz spokojne sumienie, nawet jeśli ci nie wyszło."*

*Fragment książki - wywiadu "Marek Edelman. Bóg śpi". Ostatnie rozmowy prowadzili Witold Bereś i Krzysztof Burnetko.

 












Chałka to jedna z podstawowych odmian pieczywa kuchni żydowskiej. Tradycyjnie spożywana w trakcie szabatu. Wiem, że to skromny posiłek, jednakże spróbuj doceniać proste smaki, najprostsze połączenia. Chałka rosyjska jest podobno mniej "watowata" w strukturze od chałki tradycyjnej. Jeszcze tego nie wiem - to bowiem mój pierwszy przetestowany przepis na ten typ bułek.

Chałka rosyjska

składniki na 2 chałki:
20 g świeżych drożdży (dałam 7g drożdży instant)
500 g mąki pszennej (np. typ 650)
170 g letniej wody
2 jajka
1,5 łyżeczki soli
55 g oleju (np. z pestek winogron)
2 łyżki cukru

do posmarowania: żółtko wymieszane z 1 łyżeczką śmietany
do posypania: mak

W dużej misce umieść drożdże, łyżeczkę cukru oraz całą wodę. Wymieszaj łyżką, odstaw na ok. 20 minut, aż drożdże "ruszą" (w niektórych przypadkach robię tak również z drożdżami instant - tak było w tej sytuacji). Po tym czasie dodaj pozostałe składniki (warto przesiać mąkę przez sito, chałka będzie delikatniejsza). Wyrób gładkie, zwarte ciasto. W razie konieczności możesz dosypać odrobinę mąki, ale uważaj, aby nie dodać jej zbyt wiele. Miskę z ciastem przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na ok. 2h (musi podwoić objętość).
Gdy ciasto będzie już dostatecznie wyrośnięte, wówczas podziel je na dwie części i z każdej upleć chałkę (jest to ciasto niezwykle łatwe do formowania, nie trzeba go nawet podsypywać mąką w momencie formowania wałeczków potrzebnych do zaplatania). Jedną chałkę zrobiłam z 4, a drugą z 5 wałków.
Gotowe chałki umieść na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, posmaruj je cienko olejem, aby nie wyschły i odstaw ponownie na ok. 2h (bułki muszą znów dobrze urosnąć).
Piekarnik nagrzej do temperatury 190 st. C (grzanie góra-dół). Pędzelkiem rozprowadź na plecionkach żółtko ze śmietaną, posyp delikatnie makiem. Piecz ok. 20-30 minut (u mnie 25), aż pieczywo będzie odpowiednio rumiane. Ostudź na kratce.
Podawaj w najprostszej wersji - z masłem i ulubionym dżemem. Niczego więcej nie będziesz w tej chwili potrzebować. My zjedliśmy bułkę z tegorocznym, domowym dżemem malinowym.

Przepis znalazłam na blogu Liski, link znajdziesz tutaj. Tam znajdziesz również krótką instrukcję zaplatania chałki.


poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Lekarz serc, a przy tym nie rozstawał się z papierosem. A jednak zdążył przed Panem Bogiem.
W 1999 roku, podczas uroczystości nadania Mu tytułu łodzianina roku został zapytany o to co jest najważniejsze. Odpowiedział: "w zasadzie najważniejsze jest samo życie. A jak już jest życie, to najważniejsza jest wolność. A potem oddaje się życia za wolność. I już nie wiadomo, co jest najważniejsze".
Człowiek, który nosił w sobie zapis ogromu cierpienia innych.
Zgadnij?...






















Dziś u mnie proste, lecz doskonałe w swej prostocie pieczywo. Zapraszam.

sobota, 21 lipca 2012

Gazpacho

Wczesną wiosną pojawił się pierwszy dreszcz tęsknoty, a im dłuższy i cieplejszy dzień się stawał, tym chęć spotkania stawała się coraz bardziej oczywista i nachalna. Nadeszło lato, w niepamięć odstawiłam sesję egzaminacyjną i postanowiłam w końcu odszukać tego, którego słowa przez wiele lat odzywały się echem, by w końcu skutecznie mnie przywołać. Spotkanie po latach. Oczywiście przy winie, bo jakżeby inaczej w Jego przypadku. Ernest Hemingway i ja. I jeszcze zdanie, które znalazłam kiedyś w "Komu bije dzwon" (czy istnieje dziewczyna, kobieta, która nie zakochała się w Robercie Jordanie, czytając jego historię?): "Każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiadomo jak dzielny, czasami czuje się bardzo samotny". Wieczór dziś całkiem ciepły, tak więc podałam gazpacho. Oboje mamy wspomnienia związane z Hiszpanią, zatem opowiedzieliśmy sobie to, co nie zostało wcześniej wypowiedziane. Udany wieczór.


































Gazpacho

porcja dla 6 osób:
800 g dojrzałych pomidorów
1 ogórek o długości ok. 20 cm
1 nieduża papryka zielona
3 ząbki czosnku
80 ml octu winnego
60 ml oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia
500 g przecieru pomidorowego
ok. 200 ml wody 

Dodatkowo:
2 młode cebule
1 nieduża papryka czerwona
1 ogórek o długości ok. 20 cm
sól, pieprz

Dokładnie umyj wszystkie warzywa. Sparz pomidory wrzątkiem (wystarczy kilka sekund), obierz ze skórki. Następnie pokrój w kostkę jednego ogórka, zieloną paprykę, posiekaj czosnek i rozdrobnij sparzone wcześniej pomidory. Na tym etapie nie musisz się starać, aby kawałki warzyw były zgrabne, ponieważ wszystko zmiksujesz. W garnku wymieszaj przecier, oliwę i ocet, dodaj pokrojone warzywa. Nie bój się takiej ilości octu - doskonale wydobędzie smak tej potrawy. Całość zmiksuj, odstaw. Teraz posiekaj drobno cebulę, czerwoną paprykę i ogórka - tutaj już uważaj, aby kawałeczki były równe i nieduże. Ja ogórka latem nie obieram, lubię kontrast pomiędzy delikatnym odcieniem miąższu a intensywnym skórki, ale Ty zrób jak uważasz; wiem, że nie każdy lubi ten gorzkawy smak. Gdy już wszystko pokroisz, dodaj warzywa do zmiksowanej zupy, dolej wodę i dopraw solą i pieprzem. Wstaw do lodówki na co najmniej 4 godziny.
Gazpacho możesz podawać skropione oliwą, z posiekanymi czarnymi oliwkami, jajkiem ugotowanym na twardo, świeżą miętą lub natką pietruszki - dowolnie. Możesz również przygotować grzanki czosnkowo-ziołowe. To wszystko będzie pasowało, ale wiesz - ja cenię prostotę tego dania i lubię ten chłodnik co najwyżej skropiony oliwą. Niektórzy miksują gazpacho z chlebem, ale ja wolę jego lekkość i świeżość bez tego dodatku.

Przepis (z moimi zmianami) pochodzi z książki "Sopas" z serii Selección Culinaria.

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Pewnie minęło kilka lat od mojego ostatniego z Nim spotkania. A tak bardzo cenię Jego słowa, opowieści. Kiedyś napisał, że kot jest najlepszym anarchistą - jak zatem miałabym Go nie lubić? Piewca życia, ceniący dobre alkohole - a w szczególności rum i wino. Och - zapomniałabym - ostatnio znów był widziany w Paryżu :-)
Zgadnij: kto mnie odwiedzi po prawie 10 latach?



Myślę, że nie zaprotestuje, jeśli powitam Go daniem z kuchni hiszpańskiej. W końcu dla Niego to będzie powrót do przeszłości, do bogatych wspomnień.























Do kolacji wino, no bo dlaczego nie? W końcu nadchodzi lipcowy, sobotni wieczór...

sobota, 23 czerwca 2012

Smażone krążki z cukinii, sera feta i ziół

Ponownie odwiedził mnie mistrz Terzani. Tym razem kulinarnie nawiązałam do jego podróży po Bliskim Wschodzie. Kolacja udała się naprawdę wyjątkowo, a gdy już wszystkie placuszki zniknęły z półmiska, wówczas zatopiłam się w historię, którą reporter przedstawił w książce "Powiedział mi wróżbita". To opowieść o poszukiwaniu samego siebie poprzez pielgrzymowanie w starym stylu: pieszo, autobusem, łodzią. W ten sposób Terzani przemierzył większość terenów Azji, wszędzie szukając odpowiedzi na pytania o swoją przyszłość. Aby je znaleźć, po kolei odwiedzał lokalnych szamanów i wróżbitów. To nie tylko historia budzącej podziw podróży. To historia tradycji i bogactwa kultury Wschodu, a także podręcznik, który pomaga zrozumieć, jak wiele zagrożeń wynikać może z coraz bardziej ekspansywnej polityki krajów Zachodu względem reszty świata.


Smażone krążki z cukinii, sera feta i ziół

porcja dla czterech osób, lub dwóch bardzo głodnych:
ok. 500 g cukinii
sól, świeżo zmielony pieprz czarny
2 łyżki oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia (oraz dodatkowo do smażenia)
1 duża cebula, pokrojona w piórka
3 duże jajka (ze względów światopoglądowych zachęcam do kupowania jajek z chowu ekologicznego)
200 g sera feta, pokrojonego w kostkę lub pokruszonego
pęczek mięty, posiekany
pęczek koperku, posiekany (kilka gałązek można odłożyć do dekoracji)
2 łyżki orzechów piniowych*
3-4 łyżki mąki pszennej**

Do dekoracji:
plastry lub cząstki cytryny, natka pietruszki, gałązki koperku

Cukinię dokładnie umyj, wytrzyj i zetrzyj na tarce. Przełóż ją do miski, posyp solą i dokładnie wymieszaj. Odstaw na ok. 10 minut, aby z warzywa uwolnił się zbędny w tym przypadku nadmiar wody. W międzyczasie rozgrzej na patelni oliwę i na niewielkim ogniu duś cebulę przez 6-8 minut - do momentu aż zmięknie. Nie dopuść jednak do jej zrumienienia, nie chodzi o to, aby aromat cebulowy zdominował delikatne nuty smakowe lekkich placuszków. Przełóż cukinię na sito i dokładnie ją odciśnij dłońmi. W misce wymieszaj gotową cebulę, cukinię, roztrzepane jajka, fetę, zioła, orzechy i mąkę. Dopraw solą (ostrożnie - feta jest bardzo słona) i pieprzem. Na patelni rozgrzej oliwę, nakładaj porcje masy warzywnej łyżką i formuj okrągłe placuszki. Smaż z obu stron do zezłocenia, czas zależy od rodzaju patelni i typu kuchenki. Gotowe placuszki przekładaj na półmisek i utrzymuj w cieple, przykrywając folią aluminiową. Placki możesz również usmażyć wcześniej i odgrzać w piekarniku, gdy nadejdzie dogodny dla Ciebie moment. Podawaj je udekorowane cytryną i natką pietruszki lub koperkiem. Wspaniale pasuje do nich kubek zimnego, zsiadłego mleka.

*orzeszki piniowe zastąpiłam ziemnymi, drobno posiekanymi
**masa wydawała mi się zbyt wilgotna, zatem dodałam łącznie 5 łyżek mąki pszennej

Przepis zaczerpnęłam z książki "Kuchnie świata" autorstwa Gordona Ramsay'a.

sobota, 2 czerwca 2012

Piselli alla fiorentina

Zjadłam dziś kolację w naprawdę wyjątkowym towarzystwie Tiziano Terzani. Poznałam go zaledwie kilka tygodni temu, ale od pierwszych stron jego książki "Listy przeciwko wojnie" wiem, że był jedną z najciekawszych osobowości świata reporterów. Tak jak Oriana Fallaci urodził się we Florencji, dlatego stwierdziłam, że cóż innego będzie mu smakować równie mocno, jak nie kuchnia dzieciństwa? W pewnym okresie Terzani mieszkał w Indiach i szczególnie sobie ten kraj upodobał. Ale o tym opowiem innym razem. Tymczasem dziś dzielę się przepisem na potrawę charakterystyczną właśnie dla Florencji - proste połączenie typowe dla prostej kuchni włoskiej - groszek i pancetta.


Piselli alla fiorentina

porcja dla dwóch osób:
250 g zielonego groszku (świeżego wyłuskanego, lub mrożonego)
4 cienkie plastry pancetty lub wędzonego boczku
3 ząbki czosnku
łyżka oliwy z oliwek z pierwszego tłoczenia
gałązka tymianku
sól, pieprz
woda

Rozgrzej patelnię, ułóż na niej plastry pancetty i podsmaż - do zrumienienia, odłóż na talerz i przykryj folią aluminiową, aby nie ostygły. Następnie wlej na tę samą patelnię oliwę, a gdy będzie gorąca, dodaj drobno posiekany czosnek, zmniejsz ogień. Smaż chwilę, aż poczujesz, że czosnek zaczyna oddawać aromat. Wówczas wrzuć groszek, wymieszaj dokładnie, dodaj sól i pieprz do smaku i chwilę potrzymaj na małym ogniu. W międzyczasie zagotuj wodę w czajniku, dolej jej na patelnię tyle, aby przykryła ziarna groszku, zwiększ ogień (ja przez pierwsze 5 minut miałam średni, potem maksymalny). Duś potrawę bez przykrycia przez ok. 10 minut, do momentu, aż wyparuje cała woda. Ułóż na talerzu naprzemiennie plastry pancetty i "paski" z groszku, tak jak na zdjęciu. Całość posyp świeżo zmielonym pieprzem i listkami tymianku. Oczywiście możesz pokroić boczek w kostkę, wymieszać go z groszkiem i podawać w miseczce - taka wersja jest szybsza i bardziej "domowa". Jednakże wybór pozostawiam Tobie.

Inspiracją dla dzisiejszej kolacji był przepis z magazynu "Kuchnia" (nr 5/2007) autorstwa pochodzącej z Florencji Tessy Capponi-Borawskiej (z moimi zmianami).

Zgadnij, kto dziś będzie u mnie na kolacji...

Niezwykły człowiek, dziennikarz z powołania, postać - legenda. Tak wiele skojarzeń bardzo różnych od siebie:

- Florencja
- Indie
- wróżbici
- Oriana Fallaci
- listy
- reportaże
- "Der Spiegel"

W swoich książkach pokazuje, że najważniejsza jest tolerancja i pokój. Jak myślisz? Kto dziś będzie na kolacji?





wtorek, 29 maja 2012

Długie nowego początki

Kilka lat zajęło mi dojrzenie do decyzji o założeniu bloga kulinarnego. Niedługo skończę 27 lat, pierwsze próby gotowania przeszłam jako niespełna dwudziestolatka, zatem bardzo późno. Wówczas jeszcze nie ciągnęło mnie tak bardzo do kuchni. Po jakimś czasie, jadąc tramwajem ulicami Poznania, ujrzałam plakat reklamujący blog Liski. Tak rozpoczęło się moje myszkowanie w internecie, w poszukiwaniu coraz to nowych inspiracji i przepisów. I przepadłam. Gotuję w każdej wolnej chwili, nie tylko dla rodziny, ale także dla przyjaciół, znajomych... Ciągle odkrywam nowe smaki i kierunki moich poszukiwań. Uzależniłam się od zapachu domowego chleba pieczonego na zakwasie i od kuchennej atmosfery nocą, gdy nikt jej nie zakłóca.
W końcu zapadła decyzja i postanowiłam zrealizować swoje marzenie, które kiełkowało we mnie od momentu poznania bloga Liski. To jednak nie będzie blog wyłącznie o jedzeniu. Chcę opowiadać historie przeczytanych przeze mnie książek poprzez to, co ugotuję. Chcę przybliżać sylwetki pisarzy, których książki czytam. A zatem... Zapraszam do mojej kuchni. Tylko nie zapomnij wziąć ze sobą ulubionej książki.